Cena, jaką otrzymuje producent i cena, jaką płaci klient to w dziś nierzadko „dwa światy”. Zagadnienie dotyczy również rynku czereśni. Winne są przede wszystkim długie łańcuch dostaw.
Marża, która nierzadko jest kilkukrotnie większa od ceny zakupu jest wyłącznie zasługą pośredników. Albo jest ich zbyt wielu (zbyt długi łańcuch dostaw) albo jeden z nich chce dużo zarobić. W teorii to oczywiście wolny rynek. Jeśli klient jest w stanie zapłacić 50 zł za kilogram czereśni to znaczy, że można zarobić na każdym kilogramie (przykładowo) 40 zł. Z drugiej strony masowość takiego działania ogranicza dochody producentów i w jakimś stopniu zmniejsza konsumpcje owoców.
Krajowymi czereśniami na dobre będziemy cieszyć się pod koniec czerwca. W handlu spotkamy owoce importowane z południa kontynentu. Tytułowe zagadnienie jednak dotyczy w takim samym stopniu producentów czereśni z Turcji, Grecji czy z Polski.
Czereśnie z Grecji, które obecnie możemy spotkać w marketach kosztują od 35 do 40 zł/kg w detalu. Grecki sadownik dostaje za nie 1,5 – 1,9 euro za kilogram (6,80 – 8,60 zł/kg). Zatem producent otrzymuje około 20% ceny detalicznej. Podobnie jest z czereśniami w Turcji. Na tamtejszych portalach branżowych, producenci skarżą się na słaby początek sezonu i niskie ceny. Dziś sadownik otrzymuje 15 – 16 lir/kg (3,89 – 4,15 zł/kg). Zatem to jedynie około 11% ceny detalicznej w Polsce.
W przypadku owoców z importu mamy oczywiście do czynienia z kosztami transportu. Zarobić musi eksporter, firma transportowa, importer w Polsce, hurtownik i detalista/market. Niemniej zagadnienie dotyczy także krajowych owoców w szczycie sezonu. Czereśnie skupowane w lipcu po 6,00 zł/kg potrafią przy ułamku kosztów importu z Turcji kosztować w detalu 12, 15 zł/kg i więcej. Najbardziej jaskrawym przykładem jest borówka, która w lipcu ubiegłego roku była skupowana po 5,00 – 6,00 zł/kg, a 3 dni później kosztowała w markecie ponad 20 zł/kg.
źródło: gidatarim.com