W miniony piątek ulicami Warszawy przeszło kilka tysięcy rolników, którzy dali upust swojej frustracji i niezadowoleniu z aktualnej sytuacji w rolnictwie. – Liczymy na to, ze rząd nie będzie ogłaszał kolejnych sukcesów, a w końcu weźmie się do roboty. Zacznie coś działać, zacznie myśleć o rolnikach – mówili.
Piątek, 13. lipca miał być „ostatnim pechowym piątkiem polskiego rolnictwa” – pod takim hasłem Stowarzyszenie Polskich Producentów Ziemniaków i Warzyw (Unia Warzywno-Ziemniaczana) wraz ze Związkiem Sadowników RP, Federacją Rolną i innymi rolniczymi organizacjami zaplanowały strajk w stolicy. Do Warszawy przyjechało kilka tysięcy rolników. Przeszli oni ulicami warszawy pod kancelarię premiera, gdzie wysypali owoce na ulicę i chodnik przed budynkiem. Ale nie tylko owoce zostały „rzucone”.
Posypały się owoce, „poleciały głowy”
– Jak głowę tej świni, tak odcinacie dzisiaj głowę polskiego rolnictwa, które za chwilę upadnie – mówił Michał Kołodziejczak, prezes Unii Warzywno-Ziemniaczanej, rzucając na ulicę świńską głowę. – Panie Premierze, nazywamy Pana Piotrusiem Panem. Mówi Pan o elektrycznych samochodach, mówi Pan o bardzo wysokich celach polskiej gospodarki… A podstawowych celów nie potrafimy dziś osiągnąć i podstawowych potrzeb spełnić. Rodzinne gospodarstwa w tym kraju upadają! – kontynuował.
Wśród protestujących byli m.in. producenci warzyw, sadownicy, hodowcy trzody chlewnej, bydła, ale też rolnicy, którzy sprzeciwiają się budowie Centralnego Portu Komunikacyjnego.
Zmowa cenowa przetwórni punktem zapalnym
Najczęściej podnoszonym podczas strajku tematem była zmowa cenowa (jak nazywają aktualną sytuację rolnicy), czyli aktualne ceny owoców i warzyw, które rolnicy otrzymują w skupie.
– Problemy są znaczne, ponieważ malina jest poniżej kosztów opłacalności. Ja w tej chwili, aby móc zebrać, muszę pracownikom zapłacić co najmniej 1,50 zł od kilograma. Ale nie zbieram, bo po prostu się nie opłaca – dodaje Piotr Prokop, rolnik z województwa lubelskiego.
Do tego dochodzi napływ owoców i warzyw z Ukrainy, jak mówili rolnicy – nielegalny. Według nich przetwórnie sprowadzają produkty, które są znacznie tańsze, ale mają w sobie nawet 7-krotnie przekroczone normy stężenia pozostałości środków ochrony roślin. Są one podobno mieszane z polskimi owocami dobrej jakości, przez co finalnie stężenie pozostałości śor nie jest już aż tak wysokie, ale graniczy, a czasem delikatnie przekracza tę normę.
Walka z ASF nieskuteczna
– My tu się pojawiliśmy z tego względu, że mamy duży problem z hodowlą trzody chlewnej, który się nazywa ASF. A w moim odczuciu to nie jest afrykański pomór świń, tylko afrykański pomór dzików, bo to w dzikach jest problem. Ale nikt nie chce tego posłuchać. Mówi się przecież, że głównym wektorem choroby są dziki. I dopóki one będą, dopóty będą ogniska w chlewniach. Tego się nie da ominąć – mówi Dawid Szypulski z powiatu parczewskiego (woj. lubelskie). – Żadna bioasekuracja, o której się tyle mówi – trzeba dezynfekować, trzeba rozłożyć maty, trzeba przebierać się, myć przed wejściem do chlewni – to nie pomoże. U nas były w okolicy chlewnie, które były w 100% bioasekurowane i to nic nie pomogło – podkreśla.
Przedstawiciele strajkujących mogli wejść do budynku kancelarii premiera, jednak ten nie przyjął ich osobiście i nie podjął rozmów. Przekazali oni urzędnikom dokumenty i wrócili na ulicę. Tam Michał Kołodziejczak podkreślił, że szykuje już z różnymi organizacjami i grupami społecznymi kolejne akcje. Jakie i kiedy się one odbędą – nie zdradził.
Tekst i fot. Grażyna Okulicz