Miniony sezon był najtrudniejszy w karierze dla większości uczestników III Spotkania Forum Doradców Sadowniczych pod auspicjami firmy Bayer CropScience. Jak stwierdzili zebrani w Lublinie, w każdym reprezentowanym rejonie sadowniczym w Polsce były ogromne trudności z ochroną drzew owocowych i właściwie nikt z tej walki nie wyszedł zwycięsko.
[envira-gallery id=”41083″]
Problemy wynikały głównie z przyczyn niezależnych od sadowników – pogoda w zeszłym sezonie utrudniała wykonywanie zabiegów, ale niestety stymulowała rozwój sprawców chorób.
Pan Adam Fura (fot. 1), doradca z Sandomierszczyzny stwierdził, że miniony sezon był dla niego najtrudniejszy od 30 lat. Na jego terenie sprawca parcha jabłoni w doskonałej formie przetrwał zimę 2009/2010. Śnieg spadł bowiem na niezamarzniętą ziemię, przez co niepoddana działaniu niskiej temperatury grzybnia Venturia inaegualis mogła bez zakłóceń formować zarodniki infekcyjne. „Nie pamiętam aby w ciągu tygodnia dojrzało do wysiewu jednocześnie 80% zarodników workowych całej populacji” – relacjonował A. Fura. W bardzo sprzyjających parchowi warunkach klimatycznych, jakie panowały wiosną na terenie Środkowo-Wschodniej Polski, do 12 kwietnia wysiało się tam 29% całej populacji zarodników workowych grzyba-sprawcy parcha. Ale wyniki kolejnych kontroli zaskakiwały wielu – 19 kwietnia stwierdzono bowiem, że z populacji askospor pozostało zaledwie niecałe 40%, 26 kwietnia – tylko 25%, a 4 maja – 10%. Praktycznie 10 maja w sandomierskich sadach zakończyły się infekcje pierwotne parchem. Ze względu jednak na bardzo częste w kwietniu, a od 1 do 8 maja nawet ciągłe opady deszczu zapobieżenie infekcjom pierwotnym było praktycznie niewykonalne. Tkanki roślinne zakażone zostały najprawdopodobniej już w okresie rozchylania się pąków liściowych. Dodatkowo z powodu zbyt niskiej temperatury panującej w tym najniebezpieczniejszym okresie, praktycznie niemożliwe było interweniowanie z użyciem preparatów triazolowych (IBE). W pierwszych dniach maja, w niektórych sadach tego rejonu dochodziło już do infekcji wtórnych (czyli z udziałem zarodników konidialnych). Tymczasem sadownicy zupełnie nie byli nawet przygotowani na to, że doszło do porażenia jabłoni zarodnikami workowymi. W większości sadów plamy parcha na liściach były już jednak dość widoczne. W sandomierskich sadach jabłoniowych zabiegi ochronne przeciwko parchowi prowadzono od 6 kwietnia, a zakończono po ustaniu wzrostu wegetatywnego drzew.
Bardzo dużo problemów z ochroną przed parchem mieli też sadownicy z Małopolski. Od 3 kwietnia do 26 czerwca wykonali oni 15 zabiegów ochronnych, i to w ekstremalnie trudnych warunkach, jak mówił Tomasz Gasparski (fot. 2), reprezentujący firmę Bayer CropScience. Opady w kwietniu (67 mm), w maju (260 mm) i w czerwcu (184 mm) bardzo utrudniały wykonanie zabiegów. Niejednokrotnie ciągniki z opryskiwaczami nie mogły wjechać do sadu, gdyż ziemia była tak rozmoknięta. Podobną liczbę zabiegów wykonano w Kozietułach Nowych, w sadzie doświadczalnym firmy Bayer. W tym rejonie maj również był najtrudniejszym okresem dla jabłoni i sadowników. Suma miesięcznych opadów wyniosła 128,8 mm, przy czym odnotowano tylko 4 dni bez deszczu. Łącznie w maju miało miejsce 9 okresów krytycznych, podczas których mogło dojść do infekcji. Intensywne zabiegi prowadzono tutaj od 2 kwietnia do 25 czerwca. W obu lokalizacjach ochrona oparta była głównie na zabiegach zapobiegawczych, przy czym do ostatniego w Kozietułach wykorzystano, będącą na finiszu procesu rejestracji nowość, którą firma Bayer przygotowała na nadchodzący sezon. Flint Plus 64 WG został zaprezentowany przez Mirosława Korzeniowskiego (Techniczne Zarządzanie Uprawą – Sadownictwo i Ogrodnictwo, w firmie Bayer). Jest to gotowa mieszanina handlowa, która ma zastąpić w ochronie przed parchem jabłoni polecaną dotychczas mieszaninę zbiornikową – Zato 50 WG + Antracol 70 WG. Ten nowy fungicyd składający się z kaptanu (60%) i trifloksystrobiny (4%) będzie wg M. Korzeniowskiego rozwiązaniem równie skutecznym, ale tańszym od wspomnianej mieszaniny zbiornikowej. Jego użycie i efektywność nie są uzależnione od temperatury, łatwo rozpuszcza się w wodzie, jest dość odporny na zmywanie przez deszcz. Należy jednak pamiętać, że w efekcie nawet krótkiego ale obfitego i intensywnego, lub długotrwałego deszczu może zostać zmyty z rośliny najbardziej odporny środek powierzchniowy czy mezostemiczny.
Swoimi spostrzeżeniami i radami dotyczącymi ochrony sadów przed szkodnikami dzieliła się podczas lubelskiego spotkania dr Alicja Maciesiak (fot. 3) z Instytutu Sadownictwa i Kwiaciarstwa w Skierniewicach. Podkreślała ona kilkakrotnie, aby walkę ze szkodnikami rozpocząć w początkowych okresach ich wystąpienia, i o ile to możliwe, wykorzystywać do tego celu preparaty selektywne, tzn. szkodliwe tylko dla wąskiej grupy owadów (np. aficydy – przeciwko mszycom, akarycydy – przeciwko roztoczom, czy preparaty zaburzające rozwój larwalny gąsienic motyli). Uczulała także, aby zabiegami przeciwko mszycom czy miodówkom objąć cały sad, a nie tylko zasiedlone kwatery. Obecność przędziorków w sadzie należy, wg prelegentki, kontrolować już na etapie zimowego cięcia drzew. Jeżeli stwierdza się na pędach złoża jaj tych szkodników, zalecała bardzo efektywny zabieg preparatem olejowym, duszącym zimujące stadia szkodników. Jak twierdzi, wielu sadowników przekonało się już, że użycie tego środka może zabezpieczyć sad przed przędziorkami, nawet do lipca. Konieczne są jednak ciągłe systematyczne lustracje, i to na obecność nie tylko wymienionych, ale wszystkich szkodników. Szczególnie obowiązek ten dotyczy kontroli populacji zwójkówek i owocówek, które w minionym sezonie były aktywne nawet do końca sierpnia, zwłaszcza w sadach Centralnej Polski. Zalecała aby bardzo efektywnych zoocydów chloronikotynylowych w zwalczaniu wielu szkodników, w tym gąsienic, mszyc, miodówek, owocnic, chrząszczy i ich larw, używać z umiarem, aby nie doprowadzić do uodpornienia się szkodników na tę bardzo wartościową grupę związków. A. Maciesiak przestrzegała właścicieli sadów wiśniowych i czereśniowych przed wzrastającą liczebnie i obejmującą coraz większym zasięgiem występowania, nową nasionnicą – Rhagoletis cingulata. Samice tej muchówki (niemającej jeszcze polskiej nazwy) składają znacznie więcej jaj (nawet do 300 szt. każda), niż nasionnicy trześniówki. Okres zarodkowy trwa krócej, w związku z czym larwy R. cingulata wylęgają się znacznie szybciej, co najprawdopodobniej było główną przyczyną niepowodzeń w zabezpieczeniu wiśni i czereśni przed nasionnicą.
Fot. 1-3 K. Kupczak