Polskie maliny w połowie grudnia? Tak to możliwe. Plantator z Lubelszczyzny wydłuża sezon w czasie jak to tylko możliwe. Procentuje to wyższymi cenami zbytu.
– Wiele wskazuje na to, że to ostatnie polskie maliny w tym sezonie, to samo powiedzieli mi w przetwórni – mówi z uśmiechem pan Tomasz, producent malin z województwa lubelskiego. Ten sezon był bardzo dobry, ale obserwujemy, że nowych plantacji malin będzie przybywało zarówno w Polsce jak i na południu Europy. Zatem taka sytuacja nie będzie trwała wiecznie.
Jak dodaje, również z uśmiechem – jeszcze coś byśmy zerwali, tylko palce trochę marzną. Ostatnie partie owoców pochodzą z części plantacji, która była celowo opóźniona, aby wydłużyć sezon.
Maliny zerwane wczoraj, to jest 14 grudnia, są ostatnimi w gospodarstwie pana Tomasza. Po mrozach jakość owoców znacznie spadła, zatem zostały skierowane do tłoczenia. Ostatnie partie były sprzedawane po 15 zł za kilogram. Niemniej jeszcze 2 tygodnie temu hurtowi odbiorcy płacili za maliny deserowe blisko 60 zł za kilogram.
Nasz rozmówca skupia się na tym, żeby jak najbardziej wydłużyć sezon produkcyjny – maliny zbieram od maja do połowy grudnia – dodaje. Wynika to po pierwsze z charakterystyki rynku, ponieważ na początku i na końcu sezonu sprzedajemy owoce najdrożej. Równie istotny jest fakt dostępności siły roboczej. Znacznie łatwiej jest mu zorganizować 20 czy 30 pracowników przez kilka miesięcy niż 100 czy 200 w środku sezonu i w krótkim okresie.
Pan Tomasz potwierdza, że uprawa malin nie należy do najprostszych zadań. Po rekordowo drogim sezonie zainteresowanie sadzonkami i zakładanie nowych plantacji może martwić w perspektywie najbliższych lat. Sam zawsze zaczyna od odkażania gleby, na kwaterze w której powstać ma nowa plantacja. Jego zdaniem to podstawa i wydatek, który zwróci się w najbliższych latach produkcji. Niestety, mniejszość producentów decyduje się na takie działanie, co jest zdaniem naszego rozmówcy „pozorną oszczędnością”.
