W przestrzeni medialnej pojawia się coraz więcej apeli o bojkot rosyjskich produktów, także spożywczych. Przedsiębiorcy są namawiani do zerwania kontaktów handlowych. Wiele zależy tu przede wszystkim od zachowania hurtowników i dystrybutorów…
Wczoraj Izba Gospodarczo Handlowa Rynku Spożywczego wydała komunikat, w którym namawia do bojkotu produktów spożywczych z Rosji i Białorusi. Instytucja apeluje o zerwanie kontaktów handlowych z podmiotami z Rosji i Białorusi, wprowadzenie embarga na tamtejsze towary oraz niekupowanie produktów ze wspomnianych krajów.
O ile wydanie takiego komunikatu jest stosunkowo proste i o jego słuszności nie trzeba dyskutować, to zerwanie kontaktów handlowych może okazać się trudniejsze w wykonaniu. Znajdziemy w Polsce wielu przedsiębiorców, którzy z takiego importu się utrzymują (na przykład warzyw szklarniowych). Dla nich oznacza to utratę źródła dochodu. Na pewno nie jest to łatwa sytuacja zważywszy na presję opinii publicznej. Z drugiej strony problem ten już wielokrotnie był poruszany, bo już od niemal 8 lat nie eksportujemy, a importujemy z Rosji. Od dwóch miesięcy sytuacja wygląda identycznie w przypadku Białorusi. Przedsiębiorcy tylko dostosowują się do uwarunkowań międzynarodowych i je wykorzystują. W tle mamy wielką politykę.
Trudno oczekiwać także od hurtowników, że przestaną handlować owocami, warzywami czy innymi produktami spożywczymi ze wschodu. Są to dla nich przecież konkretne dochody, od których zależy ich byt. Zatem w tym wypadku jedynie odgórne, unijne embargo może rozwiązać ten problem.
Niemniej presja społeczeństwa może sprawić, że opisywane apele odniosą wymierne skutki. Media społecznościowe są pełne opisywanych apeli, a siła ich wpływu na obywateli jest ogromna. Wszystko zależy od konsumentów. Jeśli nie będą kupować rosyjskich produktów, to tak samo będą postępowali detaliści i hurtownicy. Warunkiem jest jednak prawidłowe oznakowanie produktów.
