W tym sezonie w handlu na rynku hurtowym w Broniszach można zaobserwować bardzo ciekawy trend. Sprzedaży podejmują się producenci, którzy zazwyczaj swoje jabłka sprzedawali do grup producenckich. Powodem są niskie zbiory.
Jak mówią ci sadownicy, tonaż jest tak niski, że zupełnie nieopłacalne jest włączanie chłodni. Bardzo często jabłka przechowują chwilowo w zaprzyjaźnionych gospodarstwach i próbują szczęścia w handlu hurtowym.
No właśnie, a jak jest z tym szczęściem? Bywa różnie, zależy od odmiany. Łatwo, szybko i zadowalająco pod względem finansowym jabłka sprzedadzą ci, którzy na rynek przywiozą Cortlanda, Lobo i Boskoopa. Pierwsze dwie odmiany można spokojnie sprzedać w cenie dochodzącej do 40 zł. Piękna z Boskoop jest jeszcze droższa – nawet 60 zł za skrzynkę.
Nieco gorzej jest w przypadku innych odmian. Szczerze powiedziawszy, należy dysponować naprawdę ładnym towarem, w grubym sorcie, żeby sprzedać Galę, Szampiona czy Red Jonaprinca. W tym przypadku na jabłka „z górnej półki” można liczyć na 30 zł, jednak zejście nie jest rewelacyjne.
Jeśli przyjeżdżamy na rynek z innymi odmianami niż Lobo, Cortland czy Boskoop, musimy być przygotowani, że swoje trzeba odstać i niekoniecznie wrócimy na pusto do domu po dobie.
Według mnie sytuacja ulegnie zmianie i polepszy się, zaraz po tym, jak sadownicy, którzy wyjątkowo zdecydowali się nie włączać chłodni, sprzedadzą towar.
Karol Pajewski