Jak informują Tadżycy, do tej pory około 40 ton czereśni z Uzbekistanu zostało sprzedanych do Polski. Na naszych rynkach hurtowych nie brakuje również owoców z Serbii, Grecji, Turcji i Macedonii. Bardzo możliwe, że w drodze jest już węgierski Burlat.
Chociaż media w Uzbekistanie określiły eksport czereśni do Polski jako sukces, raczej nie powinniśmy się tym przejmować. Odległość jest bardzo duża i z pewnością nie jest to realne zagrożenie dla krajowej produkcji. Droga trwa minimum 7 dni przy dwuosobowej obsadzie kierowców. Tamtejszy sezon zbiorów dobiega końca, więc ilość tym bardziej wydaje się symboliczna. Zdecydowanie większego zagrożenia powinniśmy wypatrywać ze strony czereśni serbskich, węgierskich i macedońskich.
Import owoców i warzyw do naszego kraju zawsze budzi liczne dyskusje. W tym momencie na zbiór polskich czereśni musimy jeszcze poczekać, bo w handlu zaczynają pojawiać się dopiero pierwsze partie odmiany Rivan.
W tej sytuacji można jeszcze dyskutować, czy wpływa to negatywnie na handel polskim czereśniami, chociaż już teraz polscy sadownicy, którzy sprzedają Rivana skarżą się, że kupcy wybierają zagraniczne czereśnie z powodu ich atrakcyjnej ceny. Poza tym, importowane czereśnie pochodzą z pełni zbiorów, dlatego w sprzedaży są już odmiany bardziej atrakcyjne pod względem wizualnym.
Jednak za kilkanaście dni na rynku pojawi się więcej polskich czereśni, a te importowane będą stanowiły poważną konkurencję. Głównie ze względu na cenę. W tym momencie kilogram importowanych czereśni sprzedawany jest w cenie od 14 do 30 złotych. Przy czym trzeba podkreślić, że większość kosztuje do 20 złotych.
Nie należy sądzić, że do momentu, kiedy pojawią się polskie czereśnie, te importowane znikną z rynków…