W sadach dostrzeżemy coraz większą liczbę sadowników, którzy rozpoczęli cięcie zimowe już w listopadzie. Powód? Przede wszystkim wysokie koszty pracy.
Na razie tniemy własnymi siłami
Jeszcze kilka lat temu widok sadownika, który samodzielnie rozpoczynał cięcie sadu w listopadzie, nie był często spotykany. Dziś uwarunkowania rynkowe i tło gospodarcze zwyczajnie wymusiły na sadownikach takie podejście. Od 5-6 lat coraz częściej rezygnujemy z zatrudniania ekip. Dziś zdecydowanie więcej sadów tniemy własnymi siłami.
Przemieszczając się po zagłębiu grójeckim szczególnie w mniejszych kwaterach zobaczymy dziś jedną lub dwie osoby z sekatorami (czasami jest to już większa liczba osób). To sadownicy, którzy powoli zaczynają cięcie zimowe. Nasi rozmówcy podkreślają, że „im wcześniej zaczną, tym szybciej skończą”. I jest w tym 100% prawdy.
Dziś obcięcie kilku hektarów sadu na karłowej podkładce nie jest wyzwaniem ponad siły dla dwóch mężczyzn. Mniejsza siła wzrostu drzew, elektryczne sekatory i platformy sadownicze znacząco ułatwiają pracę. Ten sam obszar na podkładce M7 wymagał przed laty praktycznie dwukrotnego nakładu pracy.
Dniówki i ekipy do cięcia
Pierwsze oczekiwania płacowe ze strony wykwalifikowanych ekip były bardzo wysokie. Nie brakowało takich, którzy oczekiwali nawet 350 zł za 8 godzin pracy. Rosnące koszty pracy są głównym czynnikiem, dla którego sadownicy znacznie wcześniej rozpoczynają cięcie i wykonują je własnymi siłami (w miarę możliwości).
Oczywiście rynek zweryfikuje stawki rzędu 300 czy 350 zł za każdy dzień pracy. Jednak jak na razie zapytań nie jest dużo i wielu sadowników stara się obciąć jak najwięcej sadu własnymi siłami. Zapewne sytuacja tradycyjnie odwróci się już pod koniec stycznia i w lutym. Wówczas zacznie się gorączkowe poszukiwanie ekip do cięcia ze strony sadowników, którzy zostawili te sprawy na później. Popyt na usługowe cięcie (ręczne i mechaniczne) będzie również wynikał z przebiegu pogody wczesną wiosną 2025.