Jak najlepiej zorganizować polską produkcję jabłek deserowych? Odpowiedź na to pytanie nie jest ani prosta, ani jednoznaczna. Handlowcy postulują konieczność zmniejszenia ilości uprawianych odmian. Z drugiej strony należy również przeanalizować tezę o wyższości uprawiania nieco większej liczby odmian. Jakie korzyści płyną z większej różnorodności produkcji i czy może ona w przyszłości świadczyć o sile polskiego sadownictwa?
Od przedstawicieli branży sadowniczej, handlowców czy eksporterów można często usłyszeć, że należy zmniejszyć w Polsce ilość uprawianych odmian. Jako ilość optymalną z punku widzenia handlowca, czy eksportera najczęściej słyszymy o liczbie od 5 do 7 odmian.
Jednak minusem uprawy mniejszej palety odmian jest uzależnienie się od rynków zbytu w większym stopniu. Dotyczy to zarówno producentów, jak i eksporterów. Jeśli 1/5 naszej produkcji będzie stanowił (na przykład) Jonagored, a odbiorcy przestaną go zamawiać, bądź pojawią się inne zdarzenia losowe, będziemy mieli nie lada problem. Flagowym przykładem jest odmiana Idared.
Ze zbyt dużą ilością odmian oraz rozdrobnieniem produkcji należy się bezsprzecznie zgodzić. Jednak z drugiej strony można zaryzykować tezę, że siła polskiego sadownictwa może również wynikać z różnorodności produkcji. Co więcej, trudno będzie ograniczyć produkcji w naszym kraju do tak małej palety odmian.
Więcej odmian, to większa mobilność i elastyczność. Jest to niebywała zaleta w obecnych czasach, kiedy gusta konsumentów zmieniają się niezwykle szybko. Jest to zaleta tym większa, jeśli weźmiemy pod uwagę położenie naszego kraju – centrum Europy.
Co jakiś czas nawet na polskim rynku pojawiają się okresy dużego popytu na daną odmianę. Było tak w ubiegłym sezonie z odmianą Cortland. Wtedy jedna z dużych sieci handlowych zrobiła promocję na odmianę. Sadownicy, którzy mogli zaoferować większe ilości zyskali na popycie i wzrostach cen. Podobne scenariusze dotyczą również Boskoopa. A w ostatnim czasie Gali Must, która jest eksportowana do Niemiec, a ze zbytem nie ma problemów.
Odbiorcy za zachodniej Europy preferują inne odmiany, co innego chcą kupować kontrahenci z Bliskiego Wschodu, Indii, Egiptu czy Bałkanów. Co więcej krajowi konsumenci również preferują inne smaki.
W związku z tym sadownik może ukierunkować swoją produkcję, specjalizując się na uprawie odmian na dany rynek docelowy. Ponadto może ją podzielić na odmiany kierowane na przykład na eksport i rynek krajowy. Dzięki naszemu położeniu geograficznemu i poszerzaniu kontaktów handlowych, siła polskiego sadownictwa może w przyszłości wynikać z jego różnorodności. Będziemy bowiem jako branża w stanie sprostać przeróżnym wymaganiom. Korzyści mogą odnosić również sadownicy. Między innymi w tym, że będą mogli ukierunkować swoją produkcję na tą, która im najbardziej odpowiada.
Zgadzacie się?
To nie my chcemy, to ci co kupują nam wyznaczają cene i zbyt. Ale jak zabronią pryskać popularnymi fungicydami, to bedzie koniec sadownictwa. Chłodnie będą stały puste, tak jak budynki po PGR-ach. Zobaczycie.