Jeden z przedsiębiorców pośredniczący w handlu jabłkami przemysłowymi w szczerej rozmowie opowiada nam, jaki naprawdę był ten sezon. Jego zdaniem był on bardzo trudny, a sadownicy pamiętają tylko tych, którzy płacą najwięcej.
– Zacznijmy od faktu, że w tej branży wszyscy pamiętają wyłącznie tych, którzy płacą najwięcej – rozpoczyna nasz rozmówca, który chce zostać anonimowy. – Nie ważne, że w szczycie sezonu wprowadziłeś zapisy, dokupiłeś BDF-ów, czy przyjąłeś towar od dostawców, których widziałeś pierwszy raz w życiu. Liczy się cena na przysłowiowej „tablicy”. Nawet, gdy twój konkurent w szczycie sezonu nie istnieje, to każdy pamięta, że na początku i na końcu płacił najwięcej. Czyli wtedy, gdy dostawcy byli dosłownie „witani na przetwórniach” – opowiada.
Jak mówi, ma żal do niektórych sadowników, którzy dostarczali na jego skup jabłka przemysłowe. – Przez cały sezon nie tylko ja starałem się, aby skup przebiegał w jak najbardziej cywilizowany sposób. Ktoś od kogo przyjmowałem jabłka przez trzy miesiące nie sprzedał mi ich, kiedy ich potrzebowałem. To smutne i nie tylko ja tego doświadczyłem – dodaje.
Zdarzyła się sytuacja, że pewna przetwórnia zaoferowała mi wyższą stawkę, gdy dostarczę większy tonaż. (tak to działa w ostatnich dniach). Wobec tego zadzwoniłem do jednego z moich dostawców wiedząc, że ma kilkadziesiąt ton zmagazynowanych na podwórku. Uzgodniliśmy cenę. Gdy towar miał być ładowany, mój klient się rozmyślił, stwierdził, że poczeka na kolejne wzrosty. Niestety nie czekał na wzrosty, a sprzedał transport jabłek konkurencji za 1 grosz więcej.
– Czy właśnie tyle jest warta lojalność? Jeden grosz? – kontynuuje z rozczarowaniem. Niestety wielu sadowników w sytuacji takiej, jaką obserwujemy w ostatnim tygodniu zapomina, kto odbierał od nich owoce, gdy na rynku było „ciasno” i zdarzały się momenty, że niektóre firmy wcale nie kupowały jabłek.
Ponadto dawno nie było sezonu, w którym pośrednicy byli tak źle traktowani przez zakłady przetwórcze. – Mam wielu kolegów w branży, którzy to potwierdzają. W tym sezonie „nie było miękkiej gry”. Auta wracały pełne z przetwórni ponieważ przekraczały zaawizowaną masę o 200 – 300 kilogramów – mówi. Nierzadko zbyt duży (wyimaginowany) odsetek zgniłych jabłek w partii kończył się tak samo. Ci, którzy mieli lepsze „układy” z pracownikami odpowiedzialnymi za zakup mogli dostarczyć więcej pomimo krótszej obecności na rynku.
– Co więcej tym sezonie wszystkie zakłady oferowały praktycznie identyczne ceny zbytu w każdym momencie. W minionych sezonach w firmach na pomorzu czy podkarpaciu można było uzyskać kilka groszy więcej, co amortyzowało koszty transportu. W tym sezonie wszędzie było (przykładowe) 0,30 zł za kilogram. To kolejny przykład na to, że wolny rynek w przetwórstwie jabłek nie do końca istnieje – podsumowuje.