Mirosław Maliszewski: Białoruś, a handel jabłkami

jablka w skrzyniach

Od kilkudziesięciu dni na Białorusi trwają liczne protesty w związku z niedawnymi wyborami prezydenckimi. Ludzie w ramach protestu masowo wychodzą na ulice.

Sytuacja nieco przypomina wydarzenia na Ukrainie z pierwszej połowy 2014 roku, kiedy to z niemal identycznego powodu dochodziło do podobnych scen na kijowskim Majdanie. W Polsce trwała wówczas kampania w związku z wyborami do Parlamentu Europejskiego. Niektóre partie polityczne głównym tematem sporu politycznego zrobiły stosunek do tych wydarzeń, a zwłaszcza poziomy sympatii do Ukrainy i nienawiści do Rosji. Byli nawet politycy, którzy jeździli na Majdan wspierając wówczas tamtejszą opozycję, mając nadzieję, że Ukraina szybko stanie się członkiem Unii Europejskiej, a później być może także NATO. Wydarzenia potoczyły się jednak zupełnie inaczej, m.in. aneksją Krymu i de facto pozostawieniem Ukraińców samych z gospodarczymi i politycznymi problemami. Cele strategiczne nie zostały więc osiągnięte. Rosji póki co nikt nie zmusił do oddania Krymu.

Efektem polskiego zaangażowania w konflikt było nałożenie przez Rosję embarga. Najpierw na polskie, a później także na unijne jabłka i inne owoce. Trwa ono do dziś i cały czas z jego tytułu ponosimy straty. Pamiętajmy, że wówczas, czyli przed wprowadzeniem zakazu handlu eksportowaliśmy do Rosji nieraz nawet ponad milion ton jabłek rocznie. I tak, jak Ukraińcy zostaliśmy wówczas pozostawieni sami sobie i tylko z wielkim wysiłkiem wywalczony przez Związek Sadowników RP i ówczesnego ministra rolnictwa mechanizm tzw. „wycofywania” nieco złagodził na kilka lat nasze kłopoty.

Po sierpniu 2014 zmieniła się nieco geografia naszego handlu zagranicznego. Znaczącym importerem została Białoruś, do której wysyłaliśmy nawet 600- 700 tys. ton jabłek w sezonie, i która w dużym stopniu zastąpiła Rosję. Z tego powodu bieżące wydarzenia w Mińsku i innych miastach będą miały wpływ na nasz handel.

Z dużym niepokojem należy traktować niedawną wypowiedź Aleksandra Łukaszenki, który ostrzegł, że jeśli Polska i Litwa nie zaprzestaną wspierania protestującej przeciwko niemu opozycji jest gotów wprowadzić sankcje. Jego zdaniem mogą one polegać na zablokowaniu tranzytu naszych towarów docierających docelowo do Rosji i Chin.

„Teraz my pokażemy im, co to są sankcje. Gdyby chcieli przesyłać towary do Chin i Rosji przez nas (Polacy i Litwini), to teraz będą latać lub handlować z Rosją przez Bałtyk lub Morze Czarne i tak dalej. A o produktach objętych sankcjami (na te, na które Rosja nałożyła embargo) – niech nawet nie marzą. Warknęli i zapomnieli, czym jest Białoruś. A pomyśleli, że możemy się przechylić, przestraszyć ich czołgami, pociskami… Zobaczmy, kto jeszcze kogo przestraszy. Pokażemy im, co to są sankcje” – powiedział Łukaszenka.

Czas pokaże na ile poważnie należy traktować te słowa. Polska jest piątym partnerem gospodarczym Białorusi, po Rosji, Ukrainie, Niemczech i Chinach i wydaje się, że całkowite zamknięcie granic dla ruchu towarowego będzie też niekorzystne dla samej Białorusi. Jednak zważywszy na poziom konfliktu i nasze doświadczenia z rosyjskiego embarga należy te słowa traktować niezwykle poważnie. My, jako branża – jeśli zapowiedzi staną się faktem – możemy niestety mieć znów poważne kłopoty. Należy więc zachowywać się ostrożnie i wstrzemięźliwie, a sprawy przyszłości Białorusi pozostawić głównie samym Białorusinom. To oni- tak jak my wielokrotnie w historii- muszą zdecydować w jakim kraju chcą żyć, jaki ma on mieć ustrój, jaką ma mieć pozycję w Europie i na świecie.

Wyciągnijmy więc wnioski z 2014 roku, naszego ówczesnego ogromnego zaangażowania w konflikt ukraińsko-rosyjski i cenę, jaką za to płacą do dnia dzisiejszego polscy sadownicy.

 

Mirosław Maliszewski, Prezes Związku Sadowników RP

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here