Bardzo często zwracamy uwagę na kłopotliwość sąsiedztwa niechronionych i opuszczonych sadów, które zdecydowanie potęgują presję ze strony chorób i szkodników. Mówi się, że powinny być usuwane. Rzecz jasna chroni je prawo własności, czego nawet nie warto podważać. Czy takie działanie miałoby sens?
Niechronione i zaniedbane przez wiele lat sady są doskonałym siedliskiem dla rozwoju szkodników i chorób. Szkodliwość takich zaniedbanych działek jest o wiele większa, gdy sąsiaduje ona z nowoczesnymi, chronionymi sadami towarowymi. Wówczas bardziej prawdziwe jest określenie takiego sadu jako zagrożenia dla sąsiadujących upraw.
Są sadownicy, którzy postulują, aby sady takie były karczowane z urzędu czy z nakazu odpowiedniej instytucji. Tak jak kiedyś miało to miejsce w przypadku wykrycia zarazy ogniowej. Czy można zatem nakazać komuś usunięcie nawet zaniedbanego sadu? Teoretycznie, po wprowadzeniu odpowiednich rozporządzeń byłoby to możliwe jako profilaktyka przed rozprzestrzenianiem się różnego rodzaju chorób i szkodników.
Trudne jest jednak, albo wręcz niemożliwe, wyobrażenie sobie, w jaki sposób taki postulat miałby być wprowadzony do życia. Po pierwsze, takie sady bardzo często nie mają uregulowanego statusu własności (należą do osób nieżyjących). Zapewne znaleźliby się tacy, którzy podważyliby nakaz ingerowania w ich własność i sprawy kończyłyby się w sądzie. Trudno byłoby się dziwić.
Nawet, jeśli opisywany mechanizm wszedłby w życie i odpowiednia instytucja mogłaby ingerować w usunięcie zaniedbanych sadów, to kto miałby za to zapłacić? Co jeśli właściciel nie miałby albo środków, albo możliwości do wykarczowania niechronionego sadu? Oczywiście w grę wchodzą dopłaty do karczowania, ale tutaj także jest wiele zmiennych.
O ile samej zasadności opisywanego postulatu nie da się logicznie podważyć, gdyż pozbywanie się zaniedbanych sadów byłoby jednoznacznie korzystne dla sąsiadujących upraw, to wyegzekwowanie byłoby niezwykle trudne. Nieuregulowane kwestie własności i koszty ewentualnego karczowania mogłyby sprawić, że skuteczność tego typu przepisów byłaby raczej znikoma. Czy zatem „gra jest warta świeczki?”
Ja mam pole obok takiego dzikiego zaniedbanego sadu a właścicielka tej dżungli mieszka w Warszawie. Cała wieś ma problemy z bawełnicą i zwóikami i wydaje na to 2 razy tyle kasy . Powinien ktoś coś z tym zrobić jak jest ona na polu raz w roku żeby pozbierać nieliczne przemysły. Nie pryska bo ma prace i jej się nie opłaci. Popieram prawo anonimowego zgłaszania takich sadów wylęgarni chorób i szkodników.
Ja mam taki stary, niepryskany sad i jak mi któryś sąsiad pryśnie choćby jeden liść, to braknie mu gospodarstwa na odszkodowanie. Pojęcia bladego nie macie, co to są stare sady, które rodzą zdrowe owoce bez zabiegów chemicznych. Jedyny problem, to taki, że są opuszczone. Oczy Wam Pieniążkiem zarosły – dosłownie i w przenośni.
Przez twój 1 nieptyskany, cała wieś musi być kilka razy tyle pryskana. Pochwal się czego się dorobiłeś takim przemysłem, i czy się z tego utrzymasz. Zaproponuj komuś kto kupuje takie, to i ja się przerzuce.
Przez takie jak twój „pryskany sad” ja mam za sobą 35 sesji chemioterapii, żyję bez grubego jelita i marzę by gdzieś kupić coś co nadaje się do jedzenia. Zacznijcie chorować i uprawiać żywność, a nie pieniądze. Róbcie toż myślą o innych, a nie tylko o sobie.
Zacznijcie hodować (nie chorować) – przypadkowa literówka
Trzeba było dbać o siebie…nie chlac,nie palić,regularnie robić kolonoskopię i byłoby git
Przed wojną a nawet po to jak ktoś miał chwasty albo zaniedbane pola to dostawał mandat od takiej czy innej władzy. Nie było wtedy nawet możliwości zwalczania chemicznego na taką skalę i tak skutecznego jak teraz więc była to jedyna metoda na wspólne zapobieganie problemom. Tak więc to już było i wystarczy odkopać te zasady i zastosować.
A teraz mamy demokrację i wolność i każdy robi co chce i jak chce i możecie mi naskoczyć.cald szczęście.
Mnie podoba się taka totalna ekologia i obserwuje tam mniej szkodników niż w waszych sadach pruskanych dursbanem
Moi drodzy, to jest błędne myślenie. Z przyrodą nie wygramy, trzeba się uczyć od niej podpatrywać, większe opryski powodują coraz większą degradację ziemi i naturalnej odporności ekosystemu na gradację i choroby.
Czy zauważyliście zależność że więcej oprysków oznacza coraz więcej oprysków i nawozów.
Dawniej sąd z dużymi drzewami, z miedzami dawały schronienie naturalnym drapieżnikom, owadom które zjadały inne owady więc jak się nawet jakieś pojawiły zaraz były zjadane, stare drzewo w okolicy, zakrzewienia gdzie ptaki mogą gniazda zrobić, a potem zjadać owady z sadu. Stare odmiany są odporniejsze na parcha, problem polega na tym że zwiększamy produkcję żeby zarobić, sądzimy plenne odmiany, kupujemy drogie sprzęty, inwestujemy, musimy więcej pryskać, bo drzewka są nieodporne, niszczymy ziemię i naturalną odporność ekosystemu, żeby spezedać za bezcen nasze owoce.
To jest błędne koło.