Ostatnio w kontekście wypowiedzi Sekretarza Stanu w Ministerstwie Klimatu i Środowiska żartujemy ze zbierania chrustu. Niestety, surowce energetyczne osiągają rekordowe ceny i ponadto występują problemy z ich dostępnością. Czy oznacza to trudniejsze czasy dla firm zajmujących się karczowaniem sadów?
W ciągu ostatnich lat systematycznie rosła popularność firm zajmujących się karczowaniem sadów. Wynikało to z uwarunkowań w krajowej branży sadowniczej – zwiększone tempo usuwania sadów. Jednak uwarunkowania szybko się zmieniają. Po tegorocznych zbiorach zapewne dalej będziemy karczować stare sady. Niemniej drewno niekoniecznie będzie trafiało do elektrociepłowni…
Jeszcze kilka lat temu opisywane firmy karczowały sady w zamian za pozyskany surowiec energetyczny. Gałęzie, pnie i korzenie były zrębkowane, a po wyschnięciu trafiały do przetwórni. Dziś za taką usługę trzeba dodatkowo zapłacić. Wzrosły koszty karczowania, a coraz mniej w krajobrazie starych sadów, z których pozyskiwało się najwięcej surowca.
Patrząc na spekulacje na rynku węgla (ceny powyżej 2000 zł za tonę) oraz sytuację z dostępnością drewna opałowego w lasach, można postawić tezę, że sadownicy częściej będą decydowali się na samodzielne usunięcie sadu. Dziś drewno opałowe w Lasach Państwowych kosztuje nierzadko 130 – 150 zł brutto za metr sześcienny. Ponadto notujemy jego niedobory. W związku z tym zapewne wzrosną ceny drewna jabłoniowego, które jest równie kaloryczne.
Powody są co najmniej dwa. Po pierwsze bardziej opłacalne będzie ogrzewanie domów drewnem z własnego sadu niż węglem. Po drugie, ci sadownicy, którzy nie ogrzewali domów ani węglem, ani drewnem mogą wybrać sprzedaż surowca opałowego ze swoich sadów, niż dopłatę do jego usunięcia. Zwłaszcza, że najprawdopodobniej ceny drewna opałowego i węgla będą jesienią wyższe niż teraz. W efekcie może to oznaczać trudniejsze czasy dla firm zajmujących się karczowaniem sadów. A może usługodawcy będą dopłacać do karczowanego sadu?