Zima to czas konferencji, targów i przemyśleń nad decyzjami inwestycyjnymi, w tym także nad zakupem maszyn. Wprawdzie najważniejszą maszyną w sadzie jest opryskiwacz, to najdroższą wciąż pozostaje ciągnik i nic nie zapowiada zmian w tym zakresie. Trudno jednak znaleźć uzasadnienie dla cen nowych ciągników sadowniczych, które przekraczają już 300 tys. zł, mając na uwadze, że ich cechy użytkowe nie zmieniły się znacząco w odniesieniu do konstrukcji znanych już 20 lat temu.
Wręcz przeciwnie – ku niezadowoleniu sadowników – stają się one coraz bardziej skomplikowane, mają ciasne kabiny, nieergonomiczne sterowanie, a nade wszystko wymagają kosztownej obsługi. Klimatyzacja, amortyzowany pneumatycznie fotel i regulowana kierownica, które znacząco poprawiają komfort pracy, to za mało, aby zrekompensować wymienione powyżej niedogodności. Dlatego też stojąc przed decyzją o zakupie ciągnika, warto wnikliwie przeanalizować swoje oczekiwania, aby uniknąć zbędnych „wodotrysków”, których nie brakuje w oferowanych ciągnikach, a skoncentrować się na sprawach najważniejszych.
Zacznę od końca, czyli od wyboru marki w aspekcie dostępności wysoko kwalifikowanego i umiarkowanego cenowo serwisu, który w krótkim okresie będzie w stanie usunąć usterkę i wymienić zużyte części. Ta pozornie mało istotna zaleta jest jedną z najważniejszych podczas podejmowania decyzji o wyborze marki ciągnika w przodujących rolniczo krajach. Dopiero w dalszej kolejności brane są pod uwagę parametry robocze i cechy użytkowe. Ciągniki są coraz bardziej podobne do siebie, zarówno w konstrukcji, jak i wyposażeniu. Znam przypadki, gdy trzy różne marki ciągników były produkowane na tej samej linii montażowej z wykorzystaniem tych samych podzespołów. Bywa jednak, że koszty i sprawność ich sieci serwisowych nie jest porównywalna. Maszyny psują się najczęściej wtedy, gdy są nam najbardziej potrzebne, a tylko dobrze zorganizowany i tani serwis może oszczędzić nam nerwów i pieniędzy. Oczywiście nie ma szans, aby nawet najsprawniejszy serwis sprowadził każdą potrzebną nam część w przeciągu 24 godzin, dlatego należy uzbroić się w awaryjne rozwiązanie, ale jednocześnie nie można czekać przez miesiąc na usunięcie usterki.
Dużą uwagę należy poświęcić parametrom silników, w tym zwłaszcza często pomijanemu momentowi obrotowemu. Spośród dwóch silników o tej samej mocy „mocniejszym” i bardziej elastycznym będzie ten z wyższym momentem obrotowym. Zbyt niski moment przekłada się na ograniczoną zdolność do pokonywania obciążeń i zmniejsza możliwości wprowadzania nowych technologii. Nie przesadzajmy natomiast z mocą, ponieważ odbije się to na zwiększonym zużyciu paliwa. Wiadomo bowiem, że „koń, który nie pracuje też jeść musi”, a w przeciętnym gospodarstwie wystarczy ciągnik o mocy 50–60 KM (37–44 kW) i momencie obrotowym (270–300 Nm), o ile nie będzie użytkowany w trudnych warunkach terenowych lub do napędu najbardziej energochłonnych maszyn (np. rozdrabniacza bijakowego). W przypadku jednoczesnego opryskiwania i koszenia potrzeba już 70–80 KM (51–59 kW). Pamiętajmy, że obok mocy i momentu obrotowego ważna jest także masa ciągnika, która przekłada się na siłę uciągu. Z powodów oszczędnościowych producenci w ostatnich latach znacząco zredukowali masę ciągników, rekompensując ją przez wprowadzenie napędu na przednią oś, ale nie zawsze jest to wystarczające w pagórkowatym terenie.
Obecnie standardem stają się silniki turbodoładowane z bezpośrednim wtryskiem „common rail”, znane dotąd z samochodów osobowych, które osiągają maksymalny moment obrotowy już podczas bardzo niskich obrotów (1300–1600 obr./min). Jest to bardzo korzystna cecha w porównaniu z jednostkami wolnossącymi. Szeroki zakres obrotów pomiędzy maksymalną mocą i maksymalnym momentem świadczy o dużej elastyczności silnika, która bardzo przydaje się w pracach polowych. Pamiętajmy także o tzw. hydraulice zewnętrznej, w związku z rosnącą liczbą maszyn z napędem hydrostatycznym (np. kosiarka konturowa, chwastownik). Powinna być ona wyposażona w pompę o wydajności powyżej 60 l/min i co najmniej w trzy pary wyjść zewnętrznych umożliwiających zasilanie niezależnych odbiorników. Do szybkiej zmiany kierunku jazdy, np. podczas załadunku owoców i opakowań, we współpracy z podnośnikiem widłowym przydaje się tzw. rewers. Szybsza w działaniu będzie jego wersja hydrauliczna niż mechaniczna. A jeśli zdecydujemy się na zakup przedniego TUZ-a i WOM-u, to najpierw należy dobrze przemyśleć pomysł na ich wykorzystanie.
Ciągnik sadowniczy z uwagi na niewielką szerokość (do 1,3–1,4 m) ma także liczne ograniczenia, które są przedmiotem niezadowolenia użytkowników. Trudno bowiem w tak niewielkiej przestrzeni wygospodarować więcej miejsca, choć niektórym to się udaje. Mniejsza stabilność, w odniesieniu do szerszego ciągnika uniwersalnego, wymusza redukcję prześwitu, co z kolei utrudnia jego użycie np. do rozdrabniania gałęzi i zaczepiania maszyn do TUZ. Z tego powodu nie zalecam zakupu ciągników do winorośli o szerokości 1,0–1,2 m. W sadzie niczym się nie wyróżniają, ale niosą liczne ograniczenia.
Prof. dr hab. Ryszard Hołownicki
Instytut Ogrodnictwa – PIB w Skierniewicach