Prof. Hołownicki: Czy dron może być opryskiwaczem sadowniczym?

dron w sadach

Droga do praktyki wielu przełomowych wynalazków bywa nie dość, że długa, to jeszcze wyboista i pełna paradoksów. Dobrym przykładem są opryskiwacze tunelowe i drony. Zdziwienie budzi fakt marginalnie niskiego zainteresowania opryskiwaczami tunelowymi, choć ich niekwestionowane zalety znane są od z górą 30 lat.

Odmiennym przykładem są drony (UAV – ang. Unmanned Aerial Vehicle). Produkowane w dużej skali głównie w Chinach, są coraz tańsze i doskonalsze. Pierwotnie zostały skonstruowane jako precyzyjne maszyny do zabijania, a dzisiaj bawią się nimi nasze dzieci. Znacznie gorzej jest z ich praktycznymi zastosowaniami, choć sama lista możliwości dronów zajęłaby pewnie nie mniej niż 10 stron tego miesięcznika. Znacznie gorzej jest z ofertą komercyjną, którą doceniają wprawdzie geodeci agencje nieruchomości, firmy reklamowe i osoby filmujące imprezy rekreacyjne i uroczystości weselne, dla których drony są niezwykle wygodnym narzędziem obserwacji. Rolnictwo, w tym zwłaszcza ogrodnictwo, ma dużo poważniejsze oczekiwania i potrzebuje precyzyjnych narzędzi do lustracji stanu upraw, określania niedoborów wody i składników pokarmowych. Na przeciw wychodzą bardzo zaawansowane narzędzia, np. do obrazowań stereoskopowych, termowizyjnych, multispektralnych, ale wciąż interpretacja pozyskanych danych wykracza poza możliwości przeciętnego gospodarstwa.

Nadal niewykorzystane są zastosowania dronów do opryskiwania roślin, choć chińska oferta takich opryskiwaczy jest bardzo bogata. Do zabiegów opryskiwania bardziej przydatne okazały się drony przypominające wielowirnikowe helikoptery niż małe bezzałogowe samoloty. Jakkolwiek te ostatnie latają na większe odległości i znacznie szybciej, ale w rolnictwie opryskuje się z mniejszymi prędkościami (do 15 km/godz.), a w zamian oczekuje się większej precyzji i udźwigu (20–30 kg), co zapewniają wielowirnikowce. Wprawdzie brak jest w pełni zweryfikowanych naukowo parametrów drona-opryskiwacza przeznaczonego do sadów, ale wszystko wskazuje, że dzięki obniżeniu dawki cieczy z 200 do 10 l/ha i zwiększeniu prędkości opryskiwania do 12–15 km/godz. będzie można niemal podwoić wydajność opryskiwania. Z kolei niemal 20-krotnie mniejsze zużycie energii przyczyni się do blisko 30-krotnej redukcji emisji CO2. Ponadto wirniki drona, wytwarzające siłę nośną, mogą jednocześnie generować pomocniczy strumień powietrza, choć trudno będzie regulować jego wydajność. Zagadką pozostaje równomierność dystrybucji cieczy i wielkość znoszenia, mając na uwadze bardzo niską dawkę cieczy. Nie mniej ważne będzie określenie korzyści ekonomicznych w odniesieniu do konwencjonalnych opryskiwaczy ciągnikowych.

Choć w Polsce roi się od ofert dronów-opryskiwaczy, to sprzedawcy na ogół zapominają albo nie chcą pamiętać, że stosowanie środków ochrony roślin przy ich użyciu jest zabronione w Polsce i w UE. Na przeszkodzie stoi prawo, które traktuje drony tak, jak „dorosłe” statki powietrzne i z tego powodu podlegają one nadzorowi Urzędu Lotnictwa Cywilnego, m.in. w zakresie kwalifikacji operatora i warunków wykonywania lotów. Przysłowiowym „gwoździem do trumny” stała się dyrektywa o zrównoważonym stosowaniu środków ochrony roślin 2009/128/WE z 20 października 2009 roku, która eliminuje drony z opryskiwania roślin. Dyrektywa dopuszcza wykonywanie zabiegów agrolotniczych tylko wtedy, gdy brak jest metod alternatywnych i gdy opryskiwania z powietrza dają wyraźne korzyści dla środowiska i zdrowia ludzi w porównaniu ze sprzętem naziemnym. Z ubolewaniem stwierdzam, że alternatywnymi metodami opryskiwania sadów są opryskiwacze ciągnikowe, a wśród nielicznych badań nie znalazłem wyników wskazujących, że drony stwarzają mniejsze zagrożenia dla ludzi i środowiska niż opryskiwacze ciągnikowe.

Przechodząc do postawionego w tytule pytania, można z dużym przekonaniem stwierdzić, że dron ma wszelkie atrybuty, aby nosić miano opryskiwacza sadowniczego. Wcześniej jednak należy zmienić prawo i pozyskać nową wiedzę, która umożliwi nam oszacowanie potencjalnych korzyści płynących z zastosowania tej innowacyjnej techniki opryskiwania. Bez wiarygodnych wyników badań nikt rozsądny nie odważy się podjąć próby wdrożenia dronów do praktyki sadowniczej. Z drugiej strony nie ma szans na pozyskanie środków na badania, jeśli nie ma widoków, że efekty tych badań będą mogły być wdrożone. Jest to prawdziwy węzeł gordyjski, który już próbowano rozwiązać, ale bez skutku. Liczę jednak, że znajdzie się brukselski urzędnik, który tak jak Aleksander Macedoński przetnie węzeł niemocy, co umożliwi wykorzystanie dronów do ochrony sadów w Polsce i UE. Docierają jednak do nas pojedyncze sygnały z Brukseli, że Dyrektywa zostanie znowelizowana w związku z wprowadzeniem „Zielonego Ładu”. Musimy więc uzbroić się w cierpliwość.

PROF. DR HAB.RYSZARD HOŁOWNICKI

IO-PIB SKIERNIEWICE

Artykuł pochodzi z sierpniowego wydania Miesięcznika Praktycznego Sadownictwa SAD

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here