Prof. Hołownicki: Kto zbierze jabłka?

polskie odmiany jabłoni

Kryzys demograficzny w Polsce i UE jest już faktem, a wszelkie możliwe prognozy wskazują, że już wkrótce wszyscy go dotkliwie odczujemy. Specjaliści twierdzą, że za 20–30 lat wiele z obecnie nurtujących nas problemów nie będzie miało większego znaczenia, a na czoło wysunie się postępująca depopulacja. Dla ludzi żyjących dniem codziennym, to dość odległa perspektywa, ale już dla sadu są to tylko dwa „pokolenia”. Wprawdzie kryzys demograficzny nie jest jeszcze na tyle widoczny, aby wpływał negatywnie na produkcję ogrodniczą, ale już obecnie w wielu rejonach obserwuje się niedobór rąk do pracy, który jest szczególnie dotkliwy podczas prac sezonowych. Branże zatrudniające lepiej wykształconych pracowników jakoś sobie poradzą, ponieważ z reguły są bogatsze i łatwiej będzie im zwabić ludzi wyższymi płacami. Przy zbiorze owoców, zwłaszcza jabłek, już tak się nie da, ponieważ podnoszenie płac ogranicza znacznie mniejszy margines zysku niż w przemyśle i budownictwie.

Jedynym wyjściem pozostaje mechanizacja zbioru, choć jeszcze do niedawna nie dopuszczano nawet myśli, aby jabłka przeznaczone do przechowywania lub bezpośredniego spożycia były zbierane inaczej niż ręcznie. Takie przekonanie wynikało z dużej podatności owoców na uszkodzenia mechaniczne, których nie zaakceptuje żaden konsument. Wiadomo bowiem, że im większa jest masa pojedynczego owocu tym poważniejsze są uszkodzenia. Z tego też powodu owoce z krzewów jagodowych (np. porzeczek, aronii) zbierane kombajnowo są nawet w dużo lepszym stanie niż te zbierane ręcznie. Wysoka sprężystość i mocna skórka sprawiają, że takie owoce są bardzo wytrzymałe na uszkodzenia mechaniczne. Znacznie cięższe jabłka podczas zbioru maszynowego są bardzo mocno uszkadzane, gdy podczas otrząsania spadają, ocierają się o siebie, wielokrotnie zderzając się o twarde i nierówne gałęzie, a każde takie zdarzenie pozostawia swój ślad w postaci odgniecenia lub przecięcia skórki. Próbowano temu zaradzić, stosując miękkie tworzywa okrywające elementy maszyn oraz specjalne otrząsacze i wielopoziomowe ekrany chwytne. Wszystko na nic, ponieważ pomimo ponad 40 lat badań, prowadzonych w najbardziej liczących się na świecie ośrodkach badawczych, nie udało się dotąd uzyskać zadowalających wyników, które choćby na krok przybliżyły nas do poziomu akceptowalnego przez rynek. Część opracowanych maszyn znalazło zastosowanie przy zbiorze jabłek przemysłowych.

Jedyną nadzieję na wyeliminowanie ręcznego zbioru jabłek dają nam autonomiczne roboty. Wprawdzie dzisiaj brzmi to wciąż nieco futurystycznie, ale jest dużo bardziej prawdopodobne niż szansa na skonstruowanie poprawnie funkcjonującego kombajnu do zbioru jabłek konsumpcyjnych. Właściwie postawionym problemem nie jest więc pytanie, czy przy zbiorze jabłek zastąpią nas roboty, lecz kiedy to nastąpi. Czy ktoś przewidział, że w Polsce będzie pracowało ponad 300 robotów udojowych pomimo, gdy jeszcze 10 lat temu nie było ani jednego. Podobnego postępu można oczekiwać w odniesieniu do robotów zbierających jabłka, ponieważ w ostatnich latach pojawiło się wiele coraz doskonalszych rozwiązań, choć początki nie były zachęcające.

Pierwszego robota do zbioru cytrusów skonstruowano w USA już w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, ale szersze badania z tego zakresu rozpoczęto dopiero w latach osiemdziesiątych. Ówczesne układy identyfikacji rozpoznawały zaledwie 80% owoców, a wolno pracujące sterowniki mikroprocesorowe sprawiały, że zebranie jednego jabłka trwało kilkadziesiąt sekund. Wraz z rozwojem technik komputerowych i układów do cyfrowej analizy obrazu ten czas skrócił się do 5–7 s. Wciąż jest to zbyt długo, mając na uwadze, że sprawny pracownik pracuje 3-krotnie szybciej, ale trudno nie zauważyć, że postęp jest już znaczący.

O zastosowaniach robotów w praktyce sadowniczej zadecydują niedobór siły roboczej i analizy opłacalności, czyli relacje pomiędzy kosztami zbioru ręcznego i zrobotyzowanego. W bogatszych krajach koszty pracy takich robotów powoli zbliżają się do akceptowalnego poziomu. Na razie czas pracuje na ich korzyść, ponieważ dzięki rosnącej wielkości produkcji i postępowi technicznemu stają się one coraz tańsze i przez to bardziej dostępne. Ponadto liczą się nie tylko wskaźniki ekonomiczne, lecz także inne zalety. Roboty nie męczą się, mogą pracować przez 24 godziny na dobę, nie chorują, nie proszą pracodawcę o podwyżkę i nie mają wielu innych kosztownych przywar. Z tych i innych powodów tylko w ubiegłym roku sprzedano na świecie aż 300 tys. robotów przemysłowych, a rynek tych niezwykle zaawansowanych maszyn stale rośnie. Nie ulega wątpliwości, że wszechogarniająca nas cyfryzacja, w tym także robotyzacja, trafi także do polskich gospodarstw sadowniczych.

Prof. dr hab. Ryszard Hołownicki

IO-PIB Skierniewice

Materiał pochodzi z lipcowego numeru Miesięcznika Praktycznego Sadownictwa SAD

1 KOMENTARZ

  1. Roboty potrzebują kosztownej obsługi. Bardzo dokładnych części, z których żyją serwisy. W dodatku wiele państw pobiera podatek za posiadanie robota, i jest to zazwyczaj 80% kosztów zatrudnienia pracownika fizycznego. To właśnie po to żeby roboty nie przejęły miejsc pracy.
    Mimo wszystko, jest to przyszłość.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here