Okres beztroskiego podejścia do zużycia energii minął już bezpowrotnie i skończyło się niefrasobliwe „polewanie pola” olejem napędowym. Wojna w Ukrainie i szalone pomysły Komisji Europejskiej pokazały, jak kruche są podstawy naszego świętego spokoju w tym zakresie. Pomimo chwilowej stabilizacji cen paliw płynnych już wkrótce można się spodziewać dalszego pogarszania się relacji pomiędzy cenami owoców i energii.
Wprawdzie ceny energii rosną już od dłuższego czasu wraz ze spadkiem opłacalności produkcji ogrodniczej, ale wciąż jest ona na takim poziomie, że nie wymuszała dotąd drastycznych decyzji polegających na przykład na ograniczeniu liczby zabiegów z powodu nadmiernych cen oleju napędowego. Jeszcze trudniej wyobrazić sobie fizyczny brak paliwa do ciągnika i energii elektrycznej do zasilania chłodni. Oby takie klęski nigdy nas nie spotkały.
W najbliższych latach zwiększone zużycie energii pociągnie za sobą Europejski Zielony Ład, który przewiduje 50% redukcję zużycia środków ochrony roślin, w tym także herbicydów. Spełnienie tychże zobowiązań wymusi szersze niż dotąd użycie niechemicznych metod zwalczania chwastów. Wprawdzie zmniejszą one obciążenie środowiska ś.o.r., ale jednocześnie wymuszą ponad 10-krotnie wyższe nakłady energetyczne. Mogą one nawet być 30-krotnie wyższe, jak zwalczanie chwastów przy użyciu pary wodnej. W tym miejscu należy przypomnieć, że obecnie do kontroli zachwaszczenia wystarczą jeden, dwa zabiegi herbicydowe, które zalicza się do najbardziej energooszczędnych w całej technologii produkcji owoców. Osiągnięcie podobnych efektów niezwykle energochłonnymi metodami niechemicznymi (np. mechanicznymi, gorącą wodą lub parą wodną) wymaga aż siedem, a nawet osiem traktowań rocznie, co dodatkowo pociągnie za sobą znaczący wzrost emisji CO2 do atmosfery. Czyli koło się zamyka. Wprowadzamy Zielony Ład, w którym redukujemy zużycie herbicydów, aby m.in. zmniejszyć emisję CO2 do atmosfery i wprowadzamy niezwykle energochłonne technologie, które taką emisję wielokrotnie zwiększają. Cała nadzieja w innowacjach, które być może przyniosą mniej energochłonne technologie.
W świetle opisanych powyżej wyzwań musimy przygotować się do bardziej racjonalnej gospodarki energetycznej w gospodarstwach sadowniczych, a tempo postępujących zmian wymusza szybsze działania. Pierwsze symptomy oszczędnościowego podejścia dają się już zauważyć w mniej zasobnych gospodarstwach, w których leciwe „sześćdziesiątki” są zamieniane na równie wiekowe „trzydziestki” i „Władimirce”. Dzięki oszczędnym silnikom i niższej o około 0,5 t masie własnej palą one podczas wykonywania lekkich prac w sadzie średnio o 0,5 litra/godz. oleju napędowego mniej. Oczywiście wygodniej jest mieć mocniejszy ciągnik, ale wygoda kosztuje, a „konie należy karmić nawet wtedy, gdy nie pracują”.
Nie zaniedbujmy znacznych oszczędności, które można osiągnąć zarówno w wymiarze inwestycyjnym, jak i eksploatacyjnym. O ile jednak zakup bardziej energooszczędnych środków technicznych, np. ciągników i opryskiwaczy, wiąże się niekiedy z wysokimi nakładami finansowymi, to w drugim przypadku odpowiedni wybór parametrów roboczych zwykle nic nie kosztuje. Weźmy dla przykładu kluczowe parametry opryskiwacza wentylatorowego, czyli ciśnienie cieczy użytkowej i wydajność wentylatora. Badania wykonane w Zakładzie Agroinżynierii IO – PIB wskazują, że samo tylko obniżenie ciśnienia cieczy z 20 do 5 barów zmniejsza obciążenie ciągnika o około 2 kW, a jeśli do tego dodać redukcję obrotów wentylatora o 1/3, to łączne zapotrzebowanie mocy maleje o 4 do 6 kW. Średnie zużycie paliwa zmniejsza się wówczas z 3,0 do 2,0 l/ha. W ten sposób nie dość, że redukuje się zapotrzebowanie mocy i tym samym zużycie oleju napędowego, to w obydwu przypadkach osiągamy wymierne korzyści, ponieważ opisana powyżej energooszczędna korekta wydajności przynosi poprawę skuteczności zabiegu. Wiadomo bowiem, że nadmierna wydajność wentylatora sprzyja przedmuchiwaniu kropel przez koronę drzewa, które zamiast zatrzymać się na organach drzewa są przenoszone poza strefę opryskiwania.
Jeśli średnioroczne zużycie oleju napędowego wynosi w polskich sadach około 130 l/ha i stale rośnie, a znane są nam przypadki przekroczenia 200 l/ha, to jest się nad czym zastanowić. Czy do przeciągania zestawu 4–6 wózków do zbioru jabłek potrzeba aż sześćdziesięciokonnych ciągników, gdy Holendrzy używają do tego celu tanie i lekkie ciągniki o mocy 15–20 KM? Czy do opryskiwania niewielkich drzewek z otwartymi koronami konieczne są opryskiwacze z potężnymi wentylatorami, które kierują ciecz aż na „dziesiąty zagon”? Czy do koszenia murawy musimy używać ciężkich i energochłonnych rozdrabniaczy z tępymi nożami zamiast lekkich kosiarek? Takich pytań można postawić wiele, a odpowiedź jest oczywista – nie musimy.
Prof. dr hab. Ryszard Hołownicki
Instytut Ogrodnictwa – PIB Skierniewice
Artykuł ukazał się w drugim wydaniu Miesięcznika Praktycznego Sadownictwa SAD