Po co Holendrom 62 tysiące ton naszych jabłek? Po to, żeby na nich zarobić. Reeksport to dobry biznes i mniej ryzykowny niż produkcja.
Holandia – drugi największy rynek dla naszych jabłek
To, że Holendrzy znają się na robieniu interesów i są mistrzami handlu, nie jest żadną tajemnicą. Pomaga w tym położenie geograficzne, akumulacja kapitału i setki lat doświadczenia. Nie inaczej jest w przypadku jabłek. Tylko z Polski Holendrzy sprowadzili równowartość niemal 1/3 swojej całkowitej produkcji, a przecież nie importują wyłącznie od nas.
Ten niespełna 18-milionowy kraj sprowadził z Polski ponad 62 tysiące ton świeżych jabłek (w całym 2024 roku). To więcej niż kolejne w zestawieniu:
- Rumunia – 56 tys. ton (19,6 miliona mieszkańców)
- Egipt – 50 tys. ton (112 milionów mieszkańców)
- Kazachstan – 50 tys. ton (20 milionów mieszkańców)
Co dzieje się z naszymi jabłkami?
Oczywiście import razem z krajową produkcją to wolumen, którego Holendrzy nie byliby w stanie skonsumować w kraju. Odpowiedzią jest reeksport. Polskie jabłka trafiają z Holandii do innych krajów Europy Zachodniej, co niekoniecznie podoba się holenderskim sadownikom.
Zdarza się również tak, że jabłka kupione w Polsce w okresie zbiorów po najniższych cenach wracały na polski rynek po kilku miesiącach przechowania. Działo się tak, gdy wiosenna cena i popyt rekompensowały dwukrotny transport i koszty przechowania. Niemniej mówimy to u nielicznych przypadkach
Tak czy inaczej, Holendrzy potrafią zarobić na handlu naszymi jabłkami, przede wszystkim dlatego, że kupują je po wschodnioeuropejskich, a sprzedają po zachodnioeuropejskich cenach. Mają wypracowane kontakty handlowe i położenie geograficzne sprzyjające sprawnej logistyce. Na koniec warto postawić pytanie, dlaczego to my nie zarobiliśmy na wspomnianych na początku 62 tysiącach ton?