Chiny to światowy lider pod względem areału, zbiorów, przetwórstwa i konsumpcji jabłek. Mimo, że do zbiorów owoców pozostało jeszcze sporo czasu już dzisiaj pojawia się sporo pytań o tegoroczne zbiory chińskich jabłek – niektórzy już starszą nimi polskich sadowników. Spróbujemy przybliżyć ten temat – czy mamy się bać tego co zbiorą ze swoich sadów Chińczycy?
Produkcja w Chinach analizowana tylko na podstawie danych liczbowych robi wrażenie. Ponad 2,3 miliona hektarów i zbiory szacowane w 2017 roku na 41 milionów ton. Z tego 80 procent to odmiana Fuji. Podajemy rok 2017 – gdyż w poprzednim sezonie Chiny miały katastrofalnie niskie (z ich perspektywy) zbiory – wszystko za sprawą fatalnej pogody w kwietniu i maju 2018. W tym roku, według zapewnień chińskich ekspertów sady nie doznały żadnych uszkodzeń, co więcej są „wypoczęte” po poprzednim sezonie – a kwitnienie i zawiązanie prognozuje bardzo dobre zbiory. Przyjmuje się na chwilę obecną że będą one zbliżone lub większe od tych z roku 2017.Ale to tylko wstępne szacunki! Jak wygląd struktura produkcji sprzedaży (import/eksport/spożycie krajowe) oraz przetwórstwo ilustruje tabela:
Teraz najbardziej istotna informacja – czy mamy się obawiać chińskich jabłek. Jako pierwsze bierzemy pod lupę jabłka deserowe. Sam rynek chiński nie jest aż tak istotny dla polskiego eksportu. Mimo szumnych deklaracji eksportujemy tam niewiele a jego potencjał myślę że dobrze ilustruje słowo „przereklamowany”. O wiele ważniejszy jest inny rynek azjatycki – Indie, gdzie tradycyjnie chińskie jabłka były numerem jeden, jeżeli chodzi o wolumen. Tyle że tu Chińczycy nie „powalczą” zbytnio – w dalszym ciągu obowiązuje indyjskie embargo na import owoców z Chin. Wiec przynajmniej na tym rynku nie ma się czego bać – chyba że Indie i Chiny dogadają się do września w sprawie zniesienie zakazu wwozu chińskich owoców.
Z rynków europejskich najważniejszy dla chińskich jabłek – choć lepiej byłoby napisać chińskiego Fuji – jest rynek Federacji Rosyjskiej. Tyle, że w tym przypadku to Chińczycy nie mają się o co martwić, bo dalej obowiązuje embargo na wwóz polskich jabłek a szans na jego zniesienie nie widać. I chyba szybciej dogada się Pekin z Delhi niż Warszawa,a właściwie Bruksela, z Moskwą. Chińskie jabłka mogą trochę „zamieszać” na rynkach afrykańskich – tyle że tu wygrywamy krótszym transportem i cenami – chińska przewaga to jakość, przy czy dalej jest to głównie Fuji.
Na koniec pozostaje kwestia jabłek dla przetwórstwa i koncentratu jabłkowego – bo to Chiny są jego największym światowym producentem i eksporterem. Mniejsze zbiory w Chinach (ale tylko na tak znaczącym poziomie jak rok temu) zdecydowanie wpływają na globalny bilans koncentratu soku jabłkowego. Choć zbiory w Chinach idą równolegle do tych w Polsce – to rok temu nie przełożyło się to wzrost ceny jabłek przemysłowych w naszym kraju. Za to wzrósł eksport koncentratu z Polski (czy raczej z firm ulokowanych w Polsce) za ocean do USA. Bo to ten kraj a nie Unia Europejska jest największym odbiorcą koncentratu z Chin. Czyli teoretycznie powinno być tak samo w tym roku tyle że w drugą stronę – więcej jabłek w Chinach nie oznacza ze polskie zakłady mają płacić mniej.Raczej nie można się spodziewać że firmy przetwórcze wkroczą w nowy sezon z dużymi zapasami.
Podsumowując – zbieramy nasze jabłka w tym samym czasie co Chińczycy. Jeżeli patrzymy na owoce deserowe – to w tym przypadku Chiny nie są dla nas zagrożeniem – inaczej niż wysokie plony np w Serbii, Mołdawii czy na Ukrainie, o Europie Zachodniej nie wspominając. I te liczby warto śledzić – a nie dziesiątki milionów ton w Państwie Środka. A ceny jabłek dla przemysłu – te w naszym kraju przypominają zabawę w „cykora” – jedziemy na siebie (sadownicy i przetwórcy) z pełną prędkością czekając, kto pierwszy ucieknie w bok . W 2017 tak zrobili przetwórcy płacąc prawie 1 PLN, za to rok temu poddali się sadownicy, oddają towar po przysłowiowe już 8 groszy. Może jednak warto to przemyśleć i zacząć liczyć i rozmawiać. Bo patrząc o komentarze z obu stron to już zaczynamy kolejną rozgrywkę…
AP.