Długi spółki Goźlin-SAD wciąż są nieuregulowane, sadownicy czekają na pieniądze. Dla niektórych z nich taka strata okazała się decydująca. Pieniądze za cały sezon pracy to nie tylko bieżące potrzeby, ale także możliwość kontynowania produkcji. Chociaż wina wydaje się być rozstrzygnięta, każdy odrzuca od siebie odpowiedzialność, a sąd jest bezradny.
W programie Interwencja wyemitowano program o sadownikach, którym spółka Goźlin-SAD jest winna pieniądze. Lata mijają, a sprawa utknęła w martwym punkcie. Chociaż sprawa dotyczy na pierwszym planie dramatu poszczególnych sadowników, warto na tym przykładzie uzmysłowić sobie, jak działa polskie prawo.
Sadownicy sprzedali jabłka, mają pełną dokumentację, dowody zawarcia transakcji. Czekają na spłatę należności – od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy złotych. Nie zapłacono za roczną pracę kilkuosobowych rodzin. Nie mówimy tu tylko o trudnościach finansowych na poziomie dnia codziennego, ale także braku środków na wznowienie produkcji. Tymczasem znikąd pomocy.
Sadownicy sprzedawali jabłka w 2018 roku. Rok później zdecydowali się szukać sprawiedliwości w sądzie – też bezskutecznie, bo firma złożyła wniosek o upadłość. Od 2019 spółka ma też nowego prezesa. Sadownicy upominają się o zwrot pieniędzy, jednak nowe władze twierdzą, że nie odpowiadają za to, co działo się wcześniej. Teraz to prokuratura ustala, gdzie podziały się pieniądze. A wiadomo, że spółki wyprowadzono miliony złotych.
Nowe władze odrzucają od siebie winę, sąd zawiesza postępowanie, trwa przepychanka, a sadownicy? No właśnie. Nadal czekają na pieniądze. Pytanie tylko czy się doczekają, biorąc pod uwagę, w jaki sposób działa prawo. Niestety, ta sprawa oprócz krzywdy kilkunastu sadowników ma swoje drugie dno. W ten sposób działa wiele spółek. Jeśli interes przestaje być opłacalny, powstają długi, szefostwo znika. Nikt nie bierze na siebie odpowiedzialności. Zostaje natomiast trudna sytuacja gospodarstw, które stanęły na drodze spółki.
Co tu duzo gadac, gontarz wyprowadzil kase, ale równie dobrze kazdy członek zarządu o wszystkim wiedzial, powiem więcej korzystał, wstawial spady bral pieniądze jak za dobre. Nie placili za chłodnie itp dlatego cicho siedzieli… I nowy prezes we wszystkim maczal palce! Skrzynie i sprzęt udzialowcy rozebrali juz po upadlosci bez licytacji, za grosze!
Najgorsze jest to że sprawę nagłośnił człowiek który w tej spółce pracował i dobrze wie kto te wszystkie przekręty robił.
Rozumiem że można się dać oszukać raz… Ale z tego co wiem to ludzie wstawiali 2 a nawet 3 lata po kolei towar za które nie dostali pieniędzy więc jeśli nie dostali pieniędzy za przednie jabłka to powinna nim się zapalić lampka?
No chyba ciężko pracując na produkcji widzieć przekręty które dzieją się w biurze zarządu i które robi osoba której nawet nie ma na żadnym papierze – oby chociaż na jakichkolwiek dokumentach podpisywała się swoimi danymi, żeby był jakiś dowód. Bo samo to, że każdy wie w okolicy, że tą spółka rządziła Renata, a reszcie myliła oczy, to troche mało.