Jak realnie przebiega sprzedaż dotowanych ubezpieczeń na 2024? Krótko mówiąc więcej jest w nich „propagandy sukcesu” niż faktycznej pomocy. Jedna firma przyjmowała wnioski przez 3 dni, a druga oczekuje składki na poziomie 29% sumy ubezpieczenia. Zagadnienie wyjaśnia nam agentka ubezpieczeniowa z rejonu Grójca.
Pod koniec września dwa podmioty rozpoczęły przyjmowanie wniosków o ubezpieczenie od gradu i przymrozków wiosennych z dopłatą państwa. Największe wyzwanie polega na tym, że we wnioskach należy przewidzieć potencjalne plonowanie, co przysparza sadownikom i agentom nie lada problemów. Nie jesteśmy bowiem w stanie przewidzieć, jak rośliny przezimują. Ubezpieczenie upraw jesienią od wspomnianych zjawisk jest nieco nieuzasadnione, co podkreśla również Krajowa Rada Izb Rolniczych w jednym z komunikatów.
Rolniczy samorząd obawia się również, że zabraknie środków na dopłaty do ubezpieczeń. W związku z tym KRIR wystosowała pismo do Ministerstwa Rolnictwa w celu odniesienia się do tego typu pogłosek. Wynika to z argumentacji PZU, w którym zamknięta jest już sprzedaż dotowanych ubezpieczeń od gradu właśnie z powodu wyczerpania puli dotacji.
Pierwszym podmiotem, który zajmował się ubezpieczeniami była firma AGRO Ubezpieczenia, w której udziały ma KRUS. Przyjmowanie wniosków rozpoczęto 4 września. Wszystkie wnioski, które złożyli rolnicy podlegały weryfikacji. Jednak tylko nieduży procent przeszedł weryfikację pozytywnie. Ostatecznie sprzedaż zakończono po trzech dniach.
Druga firma to PZU, który wystartował z przyjmowaniem wniosków 25 września i przyjmuje je nadal. Dlatego też nie można powiedzieć, że sadownik w ogóle nie miał możliwości ubezpieczenia się. Ponadto wnioski w tym wypadku nie podlegają weryfikacji. Jest jednak inna przeszkoda. Stawka jest praktycznie nie do przeskoczenia, ponieważ firma oczekuje składki na poziomie około 29% od sumy ubezpieczenia. Akceptowalna stawka, jaką sadownik jest w stanie zapłacić to około 7% sumy ubezpieczenia.
Agenci ubezpieczeniowi nie mają wątpliwości. Możliwości ubezpieczenia swoich upraw jesienią są bardzo mocno ograniczone. Sytuacja powtarza się już kolejny raz w przypadku głośno zapowiadanej ministerialnej pomocy, z której tak naprawdę korzystają tylko nieliczni.