Poprzedni warszawski protest Agrounii był bardzo spektakularny, ale w natłoku innych wiadomości temat „żył” na czołówkach głównych mediów tylko przez kilka godzin. Co smutniejsze nie spowodował głębszej dyskusji w naszym społeczeństwie na temat stanu naszego rolnictwa czy sadownictwa. Inaczej jest wśród samych sadowników – w naszej facebook-owej ankiecie na sad24.pl na pytanie „czy podpieracie taką formę protestu” z 921 oddanych głosów ponad 92 procent internautów było na TAK. Temat wywołał też lawinę komentarzy – było ich ponad 160.
Mimo że organizatorzy protestu ,w tym lider Agrounii, usłyszeli prokuratorskie zarzuty a szkody wyliczono na 50 000 złotych – w środę 3 kwietnia protestujący rolnicy mają wrócić na Plac Zawiszy. Tym razem protest jest zgłoszony do warszawskiego ratusza, a zamiast palonych opon i wysypanych jabłek maja być dziesiątki syren i klaksonów. Czy syreny przebiją się na dłużej przez strajk nauczycieli i informacji o Brexicie – śmiem wątpić. Czemu tak się dzieje że dramatyczna sytuacja polskiego rolnictwa i sadownictwa jest problemem nas samych?
Doszliśmy do sytuacji gdy mamy nadprodukcje żywności w Polsce, co więcej, szerokim strumieniem ta żywność jest do nas importowana. W większości dojrzałych gospodarek bardzo dużą wagę przykłada się do „patriotyzmu zakupowego” wystarczy popatrzeć choćby na rynek brytyjski, niemiecki o norweskim nie wspominając.
Tymczasem w Polsce wytworzyło się wśród konsumentów przekonanie, że żywność z importu jest lepsza – bo przecież chyba inaczej nie opłacałoby się jej do nas sprowadzać. Okazuje się też, że im bardziej podnosi się nasza stopa życiowa tym więcej żywności marnujemy i coraz mniej ją szanujemy.
Dla konsumentów owoce i warzywa są dostępne przez cały rok i prawie bez ograniczeń – bo kto by pomyślał 10 lat temu, że w sieciowym sklepie kupimy w zimie borówkę z Chile. Nie bez znaczenia jest też zmiana sposobu w jaki kupujemy owoce i warzywa – dla przykładu prawie połowa jabłek jest sprzedawana dzisiaj przez sieci handlowe. Te mimo licznych zapewnień o opieraniu lokalnej produkcji, na pierwszym miejscu stawiają swoje zyski a dopiero potem patrzą skąd dany towar pochodzi.
Nie mamy w Polsce spójnej i efektywnej kampanii promującej polską żywność, w tym owoce i warzywa. Mimo że dostępne są fundusze zarówno krajowe jak i unijne to tak naprawdę rozmieniamy się na drobne. Widać to szczególnie w sposobie jak te działania są realizowane na poziomie najmłodszych odbiorców. Do nich nie trafiają bociany na gniazdach, pajda chleba ze smalcem czy występy zespołu w strojach ludowych. To pokolenie Z (urodzeni po roku 2000) – które kontaktuje się ze świtem i świat odbiera za pośrednictwem Internetu i mediów społecznościowych. To pokolenie Y, tak zwani milenialsi, (urodzeni w latach 90-tych), którzy dzisiaj podbijają rynek pracy i mają zupełnie inne niż ich rodzice podejście do otaczającej rzeczywistości. To oni przez najbliższe lata będę intensywnie budować swoje przyzwyczajenia zakupowe i lojalność do marek. Czy jesteśmy w stanie zaproponować im atrakcyjny przekaz zachęcający do wybierania polskich produktów? Udało się to w przypadku borówek – bo to właśnie to pokolenie „kupiło” tę markę, a widać to w rosnącej konsumpcji i pozytywnym przekazie jaki jest związany z tymi owocami.
Jak ma się to wszystko do kolejnego protestu Agrounii? Jej działacze zdają sobie doskonale sprawę z siły mediów społecznościowych i przekazu internetowego – stąd własny kanał na YouTube czy relacje na żywo na FB. Jak zapewnia lider Agrounii – zależy mu na dotarciu z przekazem o trudnej sytuacji rolnictwa do szerokiego grona Polaków. Pozostaje tylko jedno pytanie co z tą informacją zrobi przysłowiowy Kowalski. Czy następnym razem kupując ziemniaki, czy jabłka będzie sprawdzał skąd one do nas przyjechały? Oby tak było.
AP