Po wyborach, tak jak prognozowano, ceny paliw rosną. Orlen podniósł hurtowe stawki o kilka groszy na litrze. Na razie są to więc wzrosty symboliczne, ale zdaniem sceptyków nie w nich ani przypadku, ani odzwierciedlenia sytuacji rynkowej.
Ostatnie tygodnie przed wyborami parlamentarnymi były gorącym okresem nie tylko dla polityków, ale także dla kierowców i rolników. Nierzadko zdarzało się, że na stacjach brakowało oleju napędowego. Ceny w hurcie były wyższe od tych detalicznych na stacjach. W efekcie na hurtowe dostawy trzeba było nieco poczekać. Wielu kierowców robiło zapasy, które przyspieszyły i spotęgowały niedobory w pierwszej połowie października.
Całe to paliwowe „zamieszanie” zdaniem wielu ekspertów, analityków i publicystów jest związane właśnie z wyborami. Obniżki cen hurtowych, a następnie ich zamrożenie, wbrew notowaniom ropy naftowej, miały doprowadzić w ciągu kilku tygodni do poprawy nastrojów społecznych, a także wpłynąć na wyhamowanie inflacji. Tak też się stało. Jednak rachunek za to najprawdopodobniej już niedługo zapłacą wszyscy kierowcy
Po długim okresie stabilnych cen hurtowych Orlen w końcu podnosi stawki za benzynę i olej napędowy. Litr benzyny 95 w hurcie podrożał od soboty (przed wyborami) o 8 groszy, benzyny 98 o 6 groszy, a litr oleju napędowego o 7 groszy. Co ciekawe Orlen nie opublikował cennika w poniedziałek po wyborach, co zdarzyło się po raz pierwszy od kilkunastu lat.
Eksperci rynku paliw są przekonani, że podwyżki cen na stacjach nastąpią, ponieważ nastąpić muszą. Pozostaje pytanie, jaką dokładnie strategię obrał zarząd PKN Orlen. Niemniej, na razie są to wzrosty symboliczne, jednak na stacjach paliw nie sposób już spotkać cen poniżej 6,00 zł/litr.
Nie brakuje również głosów, że teraz, czyli po wyborach, ceny paliw dosłownie wystrzelą do góry. Eksperci szacują, że przy dzisiejszych cenach ropy, kosztach produkcji i relacji złotego do dolara, litr oleju napędowego powinien kosztować na stacjach około 7 zł. Jak wiemy jest znacznie tańszy.