Mirosław Maliszewski: Kryzys jest oczywisty, ale nie możemy poddawać się marazmowi

przechowywanie jabłek

Nie sposób ukrywać, że w sadownictwie pojawił się kryzys, który przejawia się w nastrojach branży. Z różnych stron docierają do nas negatywne informacje wpływające na nasze codzienne życie. Sytuacja na rynku jabłek nie napawa optymizmem, a z drugiej strony mamy do czynienia z inflacją i ogólnymi podwyżkami cen. Pojawia się marazm i pytania o przyszłość. Co dalej? Rozmawiamy z Mirosławem Maliszewskim, prezesem Związku Sadowników RP.

Wzrost kosztów produkcji w zestawieniu z trudnościami w sprzedaży i niskimi cenami jabłek sprawiają, że mówimy o poważnym kryzysie w branży. Dodatkowo słyszymy jeszcze o zmianach, które niesie ze sobą nowa Wspólna Polityka Rolna – pojawiają się hasła zrównoważonej produkcji, ekologii czy „zero pozostałości”. Jednak z punktu widzenia sadowników trudno z entuzjazmem wdrażać nowe technologie, jeśli nie ma pewności co do opłacalności. Zatem, jak znaleźć złoty środek?

Mirosław Maliszewski: Rzeczywiście, uderzenie w branżę jest duże i dotyczy ono zarówno wzrostu kosztów, mówię tu przede wszystkim o cenach energii elektrycznej, ale także nawozów, środków ochrony roślin i siły roboczej. Te decydujące o dochodowości parametry bardzo wzrosły. Dodatkowo, ceny uzyskiwane za jabłka są po pierwsze niższe niż rok temu, a po drugie zdecydowanie niższe od oczekiwań sadowników. Wynika to z kurczących się rynków zbytu dla polskich jabłek, przede wszystkim rynków wschodnich, ale także w ostatnim czasie rynku egipskiego. Podsumowując, te dwie kwestie są powodem frustracji sadowników.

Jednak cudu nie będzie i nie ma sensu na niego czekać. Sadownicy liczą jeszcze na powrót możliwości eksportu do Rosji, ale to się nie wydarzy. Nie znajdziemy również alternatywnego rynku, na którym ulokujemy milion ton jabłek, ponieważ taki rynek nie istnieje. Jedyną szansą jest przystosowywanie się do zachodzących zmian i wykorzystywanie ich na swoją korzyść. Prawda jest taka, że polscy sadownicy nie odbiegają w żaden sposób wiedzą czy doświadczeniem od sadowników na Zachodzie (mówimy o większości). Niestety Ci, którzy nie biorą pod uwagę wprowadzania żadnych zmian, naprawdę będą mieli bardzo trudno odnaleźć się w nowej rzeczywistości.  Natomiast wiele kryzysowych sytuacji udowadnia, że świetnie potrafimy sobie poradzić nawet w kwestiach, które początkowo wydawały się nie do pokonania.

Nie można się poddawać otaczającej nas negatywnej sytuacji. Można z niej wyjść także poprzez odpowiedni profil produkcji i sam produkt. Oczywiście ten “nowy” produkt musi być dostosowany do bardzo szybko zmieniającego się rynku i preferencji konsumentów.  Dlatego dziś integrowana produkcja jest wręcz standardem. Niewykluczone, że w niedalekiej przyszłości te preferencje przesuną się w kierunku ograniczenia pozostałości środków ochrony w owocach lub braku pozostałości, czy owoców ekologicznych. Chciałbym jednak podkreślić, że nie jest to recepta na poprawę sytuacji branży, a jedynie możliwe kierunki. Drogę musimy obierać rozsądnie, proporcjonalnie do naszych możliwości.

O produkcji jabłek bez pozostałości mówiło się już kilka lat temu i wielu polskich sadowników udowodniło, że potrafią z sukcesem produkować takie owoce. Niestety, wówczas zainteresowanie takim produktem było bardzo małe. Co więcej, różnica w cenie była symboliczna, bądź nie było jej wcale. Z czego to wynika?

Mirosław Maliszewski: Dlaczego pomimo sukcesów w uprawie wielu sadowników zrezygnowało z produkcji jabłek „zero pozostałości”? Być może nie umieliśmy odpowiednio podejść do marketingu takich jabłek, który pochłania duże sumy pieniędzy. Może walory takich jabłek nie były odpowiednio zaprezentowane i promowane? Nie ma też nic dziwnego w tym, że skoro trudniejsza produkcja (bez pozostałości) nie jest premiowana wyższymi cenami to sadownicy z niej rezygnowali – zwyczajnie wygrywały dobre decyzje biznesowe.

Jednak wydaje mi się, że trendy z zachodu Europy bez wątpienia wkrótce dotrą także do Polski. Obecnie w wyniku wojny i inflacji decydującym parametrem w zakupach jest cena. Gdy sytuacja ustabilizuje się, również Polacy będą przywiązywali znacznie większą wagę do jakości owoców. Obserwując organizacje producentów na Zachodzie, widzimy, że wprowadzane są specjalne technologie produkcji, co sprawia, że coraz więcej owoców (w tym jabłek) bez pozostałości będzie trafiać na rynek.

Według mnie trendy te będą przybierać na sile ze względu na zmiany wprowadzane na szczeblach unijnych – mam tu na myśli przede wszystkim nową Wspólną Politykę Rolną i Zielony Ład.

Zmiany zakładają zmniejszenie zużycia substancji aktywnych i nawozów mineralnych. Czy sadownicy słusznie obawiają się Zielonego Ładu?

Mirosław Maliszewski: Wprowadzenie Zielonego Ładu możemy w pewien sposób traktować jako odpowiedź na preferencje europejskich konsumentów. Chociaż sami krytykowaliśmy wiele założeń, niektóre z nich są niepotrzebnie demonizowane. Prawda jest taka, że rzesza polskich sadowników spełniała wymagania zrównoważonego rozwoju już wiele lat temu. Jestem dobrej myśli. Z moich obserwacji wynika, że polscy sadownicy są w stanie wypełnić założenia Zielonego Ładu szybciej niż rolnicy z innych krajów, ponieważ od lat zużywają mniej substancji aktywnych.

Zacznijmy jednak od początku. Jeśli chodzi o Wspólną Politykę Rolną i Zielony Ład to Związek Sadowników RP stał przy założeniu, że zakładanych zmian nie da się wprowadzić na drodze rewolucji, a ewolucji. Nie możemy z dnia na dzień tak drastycznie ograniczyć stosowania syntetycznych substancji i nawozów. Nie chodzi tu tylko o Polskę, a rolnictwo we wszystkich krajach Wspólnoty.  Wielkie zmiany, o których mówimy to decyzje polityczne. Z jednej strony będziemy bronić możliwości stosowania wielu ważnych substancji aktywnych. Z drugiej  widzimy natomiast, że zmiany i tak zostaną wprowadzone i zapewne w przyszłości będziemy musieli zrezygnować z niektórych konwencjonalnych rozwiązań.

Eksperci nie mają wątpliwości – stosowanie biologicznych rozwiązań w ochronie roślin wymaga znacznie więcej wiedzy i doświadczenia. Ile czasu potrzebujemy, aby nauczyć się wdrażać alternatywne metody ochrony roślin?

Mirosław Maliszewski: Sztuka polega na tym, żeby na nadchodzące zmiany przygotować się zawczasu. Jednym z postulatów Związku jest także zwiększenie nakładów na badania nad alternatywami o ochronie, ale to wymaga czasu. Jeśli jednak pojawią się skuteczne metody do walki z parchem jabłoni, wówczas wycofanie kaptanu nie będzie przysłowiowym “końcem świata”. Natomiast dziś zdecydowanie nie możemy się na to zgodzić…

Aby dostosować się do narzucanych wymogów będziemy musieli zmienić nasze podejście do uprawy. Na pierwszym miejscu będzie zapobieganie, dlatego sadownicy będą musieli przykładać znacznie więcej uwagi do monitoringu i lustracji. Niechemiczne metody ochrony mają to do siebie, że efektów ich działania nie widzimy od razu. Poza tym, ich stosowanie wymaga doskonałej znajomości swoich sadów i bacznej obserwacji. Ich skuteczność również uzależniona jest od wielu czynników. Im szybciej przystosujemy się do zachodzących zmian i zaczniemy testować takie rozwiązania, tym lepiej dla nas, ponieważ nie doświadczymy “szoku”.

Jednak chciałbym bardzo wyraźnie podkreślić – zmiany wymagają czasu. Uważamy, że nie mogą być one rewolucyjne.

Co z uprawą ekologiczną? Czy w przyszłości może być to dobry kierunek produkcji?

Mirosław Maliszewski: Z uprawą ekologiczną sytuacja jest znacznie bardziej złożona. Pod względem technologii produkcji niewątpliwie największym wyzwaniem jest brak możliwości mineralnego nawożenia. Zwłaszcza, że w Polsce mamy w większości gleby lekkie i słabe. Sad po okresie konwersji i braku nawożenia szybko reaguje znaczącym spadkiem plonu. Natomiast są jeszcze kwestie handlowe i podejście konsumentów. Swoistym hamulcem do rozwoju produkcji ekologicznej w naszym kraju jest jeszcze stosunkowo mały rynek i polityka sieci handlowych, które nie są do końca zainteresowane takim produktem. W związku z tym istotne zmiany mogą zajść w segmencie jedynie poprzez popyt ze strony konsumentów. Z kolei ów popyt będzie możliwy dopiero po odpowiednich kampaniach informacyjnych i edukacji, tak jak miało to miejsce w Austrii, Szwajcarii czy krajach skandynawskich.

Rozwój rynku na produkty ekologiczne nie może odbywać się bez stałej edukacji konsumenta. Z tego punktu widzenia założenie o przeznaczeniu 25% gruntów na produkcję ekologiczną przy niezmienionym popycie należy uznać za drogę donikąd, ponieważ przyniesie efekt odwrotny od zamierzonego.

Czy uprawa integrowana, ekologiczna, bez pozostałości mogą być rozwiązaniem, które poprawią sytuację na rynku?

Mirosław Maliszewski: Nie sposób zakwestionować bardzo trudnej czy wręcz dramatycznej sytuacji w sadownictwie. Niemniej z drugiej strony marazm i poddanie się mu też nic nie zmieni. Myślenie sadowników o przetrwaniu kosztem bankructwa innych również jest utopijne.
W przypadku jabłek mamy (przede wszystkim) dwa główne kierunki eksportu. Tani rynek, którym jest Egipt i tu możemy konkurować przede wszystkim ceną. Z punktu widzenia produkcji możemy starać się obniżać wybrane koszty i w ten sposób wygrać konkurencję z innymi dostawcami. Jeśli natomiast mamy aspiracje, aby zaistnieć na rynkach zachodnioeuropejskich, na których możemy zarobić więcej, to musimy mieć produkt, którego chcą tamtejsi konsumenci. To nie jest tani, konwencjonalny produkt, a owocowe marki, odmiany klubowe i owoce bez pozostałości. Do obu kanałów musimy się dostosować.

Jeszcze raz podkreślę – produkcja bez pozostałości, uprawa ekologiczna, marki i odmiany klubowe – to nie jest recepta na wszystkie problemy. Ale chcemy, żeby sadownicy wiedzieli, że takie trendy są coraz wyraźniejsze i warto wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski. Dzisiaj Zielony Ład jest przyjętym dokumentem, może opóźnić się jego wdrażanie, ale decyzje już zapadły. Skoro sadownicy w Belgii, Holandii czy Francji tak mocno przeciw tym zmianom protestują, nie widząc w nich miejsca dla siebie, może to jest właśnie doskonała szansa dla nas? Może jest to „okno”, które pozwoli nam zaistnieć na bogatych rynkach zachodniej Europy?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here